Typowy dla tej dzielnicy gwar, feeria barw i dźwięków oraz mnóstwo straganów rozstawionych gdzie tylko się dało było dla dzielnicy handlowej w Azohii niemalże tradycją. Dlatego dla nowoprzybyłych do miasta było dużym zdziwieniem to, iż tym razem straganów było mniej, były one mniej barwne i bogate w egzotyczne wyroby, a całość była po prostu taka… biedniejsza, smutniejsza. W sklepach podobnie, trudna sytuacja w krainie nie mogła obić się bez skutków na jednym z największych ośrodków handlowych. Choć przyznać trzeba, że w dalszym ciągu interes się kręcił, słuchać było targujących się klientów, kupców wychwalających swoje dobra oraz brzęk monet. Gdzieś pośród tego wszystkiego znajdowała się para zakapturzonych postaci, przeciskających się przez klientów.
-Ceny większe, my kupimy mniej – stwierdził niższy, przepychając lekko jakiegoś grubszego jegomościa.
-Co prawda, to prawda. Niemniej jednak, powinno nam starczyć, aby kupić to i owo… przynajmniej mam taką nadzieję – odpowiedział wyższy.
-Pan się nie martwić, Grzmot zdobędzie trochę pieniędzy… Już nawet trochę ma – spod peleryny niższego wysunęła się duża, żylasta dłoń, trzymająca sakiewkę, która ewidentnie nie należała do osobnika który ją trzymał. A przynajmniej nie należała jeszcze jakiś czas temu.
-No, no… tylko nie sprowadź nam straży na głowę, wolałbym uniknąć przedwczesnej ucieczki z miasta. Przynajmniej do czasu aż nie zrobię zakupów – mruknął wyższy, po czym wskazał szyld jakiegoś sklepu, na którym wymalowano otwartą księgę oraz kilka iskier… bądź gwiazd, ciężko było stwierdzić, co malarz chciał ująć.
-No to jesteśmy. Zobaczmy, ile to wszystko było warte…
I obaj zniknęli we wnętrzu sklepu.