Myślę, że świetnie wpasowuję się w tę teorię. Jestem szczęśliwym człowiekiem, żyję praktycznie bez stresu i lęku, mam duży wpływ na swój umysł: emocje, zachowania, percepcję. Sęk w tym, że to co opisałem w poprzednim poście nie jest zbyt przyjemnym uczuciem. Tak jakby bezsilność, trochę tantalowe męki.
Swoją drogą, aby osiągnąć ową boską cząstką spisałem bardzo dziwne psychologiczno-duchowe techniki, co zajęło mi dwie strony A4. Kilka godzin później uznałem że to bzdura i wywaliłem do kosza. Przedziwna rzecz, pierwszy raz doświadczam takiej niestabilności - nie w światopoglądzie, bo ten jest bardzo mocny, a w swego rodzaju "dążeniu do celu", jeśli wiecie o co mi chodzi.