Witojcie.
Ostatnio naszła mnie jakaś taka chęć coś popisać. Pisarzem jestem takim jak astronautą, ale co w sumie zaszkodzi spróbować?
Bez zbędnego gadania, zapraszam Was do przeczytania moich wypocin.
Jeśli się spodoba - ostatnio i tak nie mam co robić, więc nowe rozdziały będą nadsyłane ze sporą częstotliwością.
A jeśli nie - Czeba bedzie popracować, co nie oznacza że opuszczę pisanie.
Tak więc: Oceniajcie, hejtujcie, i klikajcie magiczny guziczek "lubię to" jak się spodoba.
Życzę nie-zlasowania mózgu.
(Tekst zawiera śladowe ilości wulgaryzmów)
Prolog
Szeroki nóż wbił się z hukiem w dębowe deski stołu. Brodaty mężczyzna pochwycił swoją wielką łapą kufel, rozlewając nieco trunku na ziemię.
- Cholera jasna, nie możemy tego zrobić. Wiesz dobrze czym może się to skończyć...
Brodacz nic nie odpowiadając rzucił groźne spojrzenie na młodego, po czym uchylił naczynie, biorąc parę łyków złocistego napoju.
- A co na to wódz? ku**a, co na to cała wioska? Nawet jeśli nam się uda, szybciej rzucą nas śniegołazom na pożarcie, niżeli wpuszczą z powrotem.
Potężny mężczyzna drwiąco się zaśmiał, odstawiąjąc opróżniony do połowy kufel. Splatając ręce wygodnie oparł się na krześle, wrzucająć jednocześnie obydwie nogi na stół.
- To chyba jakiś żart... Czy tu w ogóle mnie słuchasz?!
- Możesz się po prostu zamknąć? - Odrzekł brodacz, waląc jedną z nóg w stół. - Już jest za późno. Zdecydowane.
Chłopak natychmiast zamilkł. Złapał się za głowę i zamarł w jednej pozycji, jakby nagle skamieniał.
Płomyki buchały z małego paleniska na tylnej ścianie chatki, lekko rozświetlając mrok i dwóch siedzących naprzeciwko siebie mężczyzn.
- Ale czemu we dwóch? To czyste szaleństwo! Poza granicami ginęły całe armie, a Ty chcesz iść we dwóch! - Wznowił z wyrzutami, nerwowo wstając z miejsca.
- Będziemy we dwóch, mniejsza szansa że ktoś nas zobaczy... zresztą, czy ty się wreszcie uspokoisz Alf? Sam na to wpadłeś.
- Kur... wybacz, ale po prostu nie wierzę... nie wierzę że uda nam się przetrwać chociaż dzień... cholera...
- A widzisz jakieś inne perspektywy? Wiesz dobrze co się tu dzieje. Zostanie tutaj to czyste samobójstwo.
Alf stanął przy drewnianej ścianie, spoglądając w zamyśleniu na Olafa. Po chwili podszedł do drzwi i wziąwszy leżący u progu miecz, przyłożył go sobie do barku.
- Jeśli mamy iść, zróbmy to teraz. - Oznajmił z rezygnacją, drugą rękę opierając o drzwi - Chyba że chcesz dalej słuchać moje pojękiwania.
Brodacz spojrzał z politowaniem na młodego, po czym zaśmiał się cicho, kręcąc spokojnie głową. Zdjąwszy nogi ze stołu, szybkim ruchem pochwycił kufel, dopijając resztki, po czym ciężko się uniósł i wział oparty o krzesło miecz, oraz tarczę. Zarzucając na plecy skórzany kożuch, podszedł do towarzysza i z lekka uderzył go w bark.
- Ty chyba nigdy się nie zmienisz...
Rozdział I
"Wyprawa"
Olaf stał zniecierpliwiony, doglądając pozycji towarzysza, jednocześnie trzymając drugą ręką hełmu, aby ten nie spadł mu z głowy. Silny wiatr i śnieg rozwiewał jego skórzane szaty, oraz brodę. Na pierwszy rzut oka scena wyglądała dosyć żałośnie - Stojący w śniegu po kolana przygarbiony człowiek, którego ubrania łopotały na wszystkie strony, w dodatku cały przykryty niewielką warstewką śniegu.
- Alf, szczur śnieżny by cię prześcignął! Ruszaj ten tyłek, albo tutaj zamarźniemy!
Ledwo prący na przód młodzieniec wyglądał jeszcze żałośniej niż Olaf. Wydawało by się, że wiatr zaraz albo go połamie, albo chłopaczyna odleci razem z jego prądem w siną dal.
- Byłoby o wiele prościej bez tego wiatru! - Wykrzyknął słabym głosem, nie przerywając mozolnego marszu.
- Skoro jesteś taki inteligentny, to może było lepiej zostać w wiosce?
- Zamknij się.
- Przestań się dąsać i zacznij przyspieszać. Nie mam zamiaru stać się częścią krajobrazu!
Brodacz spojrzał jeszcze raz na postać Alfa, po czym odwrócił się i ruszył niezgrabnie na przód. Droga do granicy była jeszcze długa, ale do szczeliny nie zostało dużo.
Następne parędziesiąt minut minęło w niezgrabnym przechodzeniu między śnieżnymi zaspami z dodatkiem mocnego wiatru wiejącego prosto w twarz dwóch podróżników.
Obaj szli w milczeniu. Co prawda nie tylko dlatego że nie mieli o czym rozmawiać, ale nawet gdyby chcieli, mocne podmuchy wszystko by zagłuszały.
W końcu ujrzeli za niewysokim pagórkiem zlodowaciałą ścianę kamienną. Przez sam środek przechodziło duże pęknięcie, wystarczająco szerokie aby rosły człowiek mógł przez nie przejść. Olaf jak zwykle ruszył pierwszy i dotarł pierwszy. Skrywając się z ulgą za kamienną ścianą, usiadł w oczekiwaniu na wspólnika.
Kiedy Alf przekroczył kamienny próg, od razu upadł na kolana, podpierając się swoim świerkowym kijkiem. Brodacz spojrzał na niego i wzdychając odwrócił się w głąb szczeliny.
Pamiętał to miejsce. Pamiętał dobrze... aż za dobrze...
Nagle ręka młodszego towarzysza oparła się na jego barku. Wzdrygając się, Olaf odwrócił samą głowę.
- Już odmarzłeś? Musimy dotrzeć do kopalni przed zmrokiem. - Oznajmił, patrząc na pokrytą warstwą śniegu twarz Alfa.
- Wiem... masz coś do picia? - Zapytał, dalej trzęsąc się z zimna.
- Nie mów że już swoje wypiłeś.
- Nie, nie... ale ja nie noszę alkoholu...
- Eh... masz - Odpowiedział obojętnie Olaf, wręczając mu prosto do ręki wyjęty z torby bukłak.
Kiedy po policzkach młodszego zaczęły spływać rozgrzewające stróżki alkoholu, umięśnony wojownik niespiesznie ruszył wzdłóż skalnego korytarza.
Ściany wyglądały zawsze tak samo. Olaf bez problemu mógłby narysować każdy kamień tej ściany z dokładnymi szczegółami - oczywiście gdyby potrafił rysować.
Krąży wiele legend dotyczących tego miejsca. To jakiś bóg wschodnich plemion uderzył w górę piorunem, która przerwała się na pół, to zostało wykopane przez krasnoludy, to jakaś pradawna rzeka rozerwała górę na pół
Tak naprawdę nikt nie wie jak ona powstała. Nawet najstarsi mędrcy, którzy widzieli powstania i upadki całych cywilizacji, nie są w stanie tego wyjaśnić.
Nie bez powodu ludzie szukają w tak niepozornej szczelinie wszelkich historii i bóstw - ta szczelina jest jedynym bezpiecznym szlakiem do zachodniej granicy, który kiedyś odgrywał niewyobrażalnie ważną rolę w gospodarce krain dookoła.
Następne dwa kilometry minęły szybciej niż obaj wędrowcy się spodziewali. W trakcie drogi zamienili tylko parę słów dotyczących dalszych planów.
Kiedy widać już było wyjście, Olaf nagle stanął w miejscu, blokując przejście Alfowi. Wydawało mu się że coś zobaczył.
Zaskoczony młodszy przyjrzał się pytająco Olafowi.
- Coś nie t...
- Cicho. - Wyszeptał, zasłaniając Alfowi szybkim ruchem ręki usta.
Ciągle zimna twarz towarzysza zastygła w lekkim przerażeniu. Olaf odjął rękę i ruszył na parę kroków w kierunku wyjścia.
Teraz już był pewien. Na zlodowaciałych kamieniach odbijało się słabo widoczne światło.
- Tam ktoś jest. - Oznajmił, odwracając samą głowę.
Alf zamarł w przerażeniu. Po chwili przysunął się spokojnie do ściany.
- Co robimy? - Zapytał zdezorientowany, nerwowo patrząc w stronę wyjścia.
- Nie mam pojęcia...
- Widziałeś chociaż kto to?
- Nie, ale nikt normalny nie rostawiał by obozu przy kopalniach...
- A może są tylko chwilowo? Co jeśli to tylko kupcy? Wiesz dobrze że...
- Jacy kupcy? Kupcy przypływają od morza, głupku. - Przerwał Olaf, gestem postukując się w hełm.
- Ale chyba nie zawrócimy? Przecież nie ma innej drogi.
- Dokładnie... cholera... - Wojownik oparł się o miecz i podrapał nerwowo po brodzie. - Pójdę sprawdzić. Czekaj tu.
- Ale...
- Żadnego "ale". Jak coś się stanie to krzyknę.
Nie czekając na odpowiedź, Olaf ruszył spokojnym i równym krokiem do wyjścia. Im był bliżej, tym coraz wyraźniej do nozdzrzy docierał zapach dymu z ogniska.
Kiedy był już parę stóp od zejścia, do jego uszu dotarła jakaś rozmowa. Odruchowo przystanął i oparł się o przeciwstawną ścianę, nadstawiając jedno ucho.
Rozmowa nie przebiegała w ludzkim języku, jednak zdawało mu się że już kiedyś słyszał ten dialekt.
Kiedy uznał że próby zrozumienia są bezskuteczne, podszedł jak najbliżej wyjścia.
Na chwilkę przystanął, próbując na spokojnie pomyśleć kto to może być. Bandyci byli pierwszymi którzy nasuwali się do myśli. Ale bandyci mówią ludzkim...
Gobliny? Nie, one nie tworzą obozowisk na powierzchni... nagle przez myśl przeszła mu straszliwa myśl... a może Irdenai? Wszystko pasowało do tego opisu...
Przełykając z niepokojem ślinę, przemógł się i wystawił głowę lekko za ścianę. Kiedy zobaczył sprawców odetchnął z nieopisaną ulgą.
Tuż przy wejściu kopalni, przy niewielkim ognisku siedziały trzy krasnoludy odziane w postrzępione garbowane pancerze.
Co prawda Olaf wiedział że krasnoludy dalej stanowią zagrożenie - nie były to bowiem zwykłe krasnoludy.
Byli to bandyci, wcale nie różniący się bardzo od ludzkich. W tej krainie krasnoludy już dawno odeszły, a pozostałe grupki żyją z kradzieży i napaści.
Mimo tego jednak był to zdecydowanie lepszy widok od Irdenai. Jeśli wszystko załatwi się sprawnie, może nawet obejdzie się bez walki...
Wojownik odwrócił samą głowę do Alfa, pokazując ręka aby podszedł. Ten, z lekkim niepokojem zaczął iść w kierunku towarzysza.
- I co?
- Krasnoludy.
- To niby dobrze? - Zapytał z sarkazmem, przyglądając się ze zdziwieniem Olafowi.
- Nie, ale na pewno lepsze niż Irdenai - Na ostatnie słowo twarz Alfa wykrzywiła się z przerażeniem.
- Nie chcę pytać o czym tutaj myślałeś... jakiś plan?
- Myślę że możemy z nimi wszystko uzgodnić... wiesz dobrze że ci zbójcy dobrzy tylko na niewinnych są. Jak pokażemy całe uzbrojenie, zaraz się zmyją.
- A jak to nie wypali?
- Cóż... wtedy trzeba będzie pokazać swoją siłę... - Odpowiedział pewnie, dobywając szybko miecza i wyciągając zza pleców tarczę.
Alf lekko poprawił skórzane rękawiczki, po czym chwycił zawieszony na plecach łuk. Obaj kiwnęli sobie głową i wyszli, ukazując całych siebie.
Krasnoludy rozmawiały jeszcze w najlepsze dobre parę minut, nim jeden z nich dostrzegł stojących u brzegu skarpy ludzi. Coś wrzasnął i wszystkie niziołki zaraz pochwyciły swoje przerdzewiałe bronie.
Olaf pewnym krokiem ruszył ku zgrupowaniu, a zaraz za nim szedł Alf z napiętym łukiem.
Krasnoludy zaczęli nerwowo cofać się zawalonego w połowie wejścia kopalni, wystawiając do przodu swoje niewielkie, pordzewiałe ostrza.
Kiedy znaleźli się przy skraju wejścia, zatrzymali się, nerwowo spoglądając to na ludzi, to na łuk z drewna prowadzący w głąb kopalni.
Alf nagle wypuścił strzałę. Ta pomknęła, przecinając ze świstem powietrze i trafiła zaraz obok jednego zbója. Jak na rozkaz, wszyscy trzej rzucili się do ucieczki w głąb kopalni.
Zapadła cisza, przerywana co parę sekund lekkim podmuchem wiatru zza skalnych ścian. Nagle obaj mężczyźni wybuchli śmiechem.
- To było za proste... - Powiedział Alf, kończąc się śmiać.
- Zdecydowanie.
- Czyli co? Teraz ta przyjemniejsza część? - Rzekł Alf, wskazując łukiem wejście do kopalni.
- Pewnie... przyjemniejsza...
Olaf tylko pokiwał głową, po czym schował tarczę na plecy i podszedł do przeżartych drewnianych pali podtrzymujących wejście.
Alf także podszedł, stając tuż przed wejściem. Humor ich od razu opuścił.
Obaj wiedzieli czym są kopalnie... i obaj mieli szczerą nadzieję że opuszczą je jak najszybciej.
Rozdział II
"Pod ziemią"
Wydrążony nierównomiernie korytarz ciągnął się miarowo w dół. Co parę metrów rozstawione były przeżarte podpory z drewna, podtrzymujące sklepienie.
Przez sam środek, po kopalnianym żwirze ciągnęły się pordzewiałe tory. Panował kompletny mrok i zupełna cisza.
Alf szedł tuż za Olafem, obserwując z niepokojem palącą się w jego ręce pochodnię.
- Tu przynajmniej jest ciepło... - Mruknął, przecierając sobie dalej zmarźnięte dłonie.
- Miejmy nadzieję że szybko opuścimy to miejsce. - Odrzekł Olaf, z uwagą spoglądając na niekończący się korytarz przed nimi.
- Już byłeś tutaj wiele razy. Nadal się boisz?
- Nie zadawaj idiotycznych pytań. Tylko głupcy nie boją się kopalni.
Alf natychmiast zamilkł, odruchowo spoglądając za siebie.
Kopalnie. Niegdyś jeden z największych dowodów potęgi krasnoludzkiej rasy. Dziś - podziemny grobowiec z nigdy nie kończącą się plątaniną tuneli.
Nikt nie jest w stanie zliczyć ile już dusz zaginęło w tym miejscu. Tylko nielicznym szczęśliwcą udaje się je opuścić.
Mijały kolejne minuty. Pochodnia powoli zaczynała dogasać, co zmusiło obu podróżników do przyspieszenia marszu.
Kiedy promyk był już wielkości palca, Olaf podał pochodnię Alfowi, po czym zerknął do torby.
- Ile jeszcze mamy? - Zapytał młodszy, rozglądając się uważnie.
- Jeden... dwa... cholera. Tylko dwie.
- Dwie...? - Zapytał z przerażeniem Alf, odwracając się do brodatego towarzysza.
- Powiedziałem. Dwie.
- Czyli musimy się pospieszyć...
- Cholera, Alf, ty chyba serio powinieneś zostać mędrcem.
Alf tylko pokręcił głową, patrząc jak małe płomyczki na jego pochodni już zanikają. Olaf tymczasem wyjął z kieszeni krzemień, po czym sprawnym ruchem ręki wytworzył parę iskier, które od razu zapaliły drugą pochodnię.
Dokładnie w tym momencie pochodnia w dłoniach Alfa zgasła. Dwójka towarzyszy zaraz potem wyruszyła w dalszą drogę.
Przez następne długie minuty korytarz nie zmianiał się ani trochę. Wydawało by się że nie ma on końca, a ściany zaczynają się powtarzać.
Nagle strop poszybował w górę, a ściany rozstąpiły się na boki. Byli u skaraju jakiegoś wyjścia.
Olaf na chwilkę się zatrzymał. Światło pochodni nie docierało do ścian, co oznaczało że byli w swego rodzaju rozgałęzieniu.
Po chwilowym rozejrzeniu się dookoła, obaj mężczyźni przeszli parę kroków, wchodząc na środek kopuły skalnej.
Domysły okazały się prawdziwe - tunel rozgałęział się tutaj w cztery inne korytarze, z czego jeden był zawalony.
- Pamiętasz którędy teraz...? - Zapytał Alf, patrząc po kolei na wszystkie wejścia.
- Jasne że pamiętam. - Odrzekł drwiąco towarzysz, podchodząc do lewego wejścia.
- Ale jesteś pewien? Byłeś tu dobre dw...
- Możesz być cicho? Takich rzeczy się nie zapomina.
- Ale...
Olaf tylko groźnie spojrzał na Alfa, który od razu zamilkł. Ostatni raz rozejrzał się po komnacie, po czym ruszył niespiesznie za Olafem.
Pochodnia znów zaczynała gasnąć. Brodacz ciężko westchnął i schylił się aby wyjąć kolejną. Alf zatrzymał się, biorąc od towarzysza dogasającą pochodnię.
Minęło parę chwil, ale Olaf dalej nie zapalił kolejnej pochodni.
- Coś nie tak?
- Chol... kur... - Brodacz przeklął jeszcze parę razy, rzucając paroma kamieniami w ścianę koło Alfa. - Kamienie się nie nadają. Czekaj, jeszcze chwilkę to potrwa. Musze tylko znaleźć odpowiedni...
Alf tylko westchnął, odchodząc na parę kroków. Nagle coś błysnęło w ciemności, zapewne odbijając światło pochodni.
Zaintrygowany młodszy wolnym krokiem zaczął iść w tamtym kierunku.
- Cholera, Alf, gdzie ty z tym leziesz? - Zapytał Olaf, odwracając samą głowę. - Nic nie widzę.
- Chyba coś zob...
Alf zamarł. Olaf spojrzał w jego kierunku, po czym wstał i ruszył do towarzysza. Kiedy podszedł, spojrzał na młodszego, a po chwili w kierunku którym on się patrzył.
- O kurwia mać...
Tuż przy ścianie leżał poplamiony krwią sztylet. Dokładnie taki sam jak u tamtych krasnoludów.
To co zszokowało podróżników znajdowało się jednak parę stóp od sztylety, a mianowicie same krasnoludy.
Wszystkie leżały tuż przy ścianie, jakby ktoś je specjalnie tak ustawił. Wszędzie była krew, która nadal wypływała z porozszarpywanych ciał.
Alf nagle się odwrócił i zwymiotował. Olaf złapał się za głowę i przeklął parę razy.
Żaden z nich nie zauważył że pochodnia właśnie dogasała. Kiedy Alf już się pozbierał, odwrócił się do Olafa z przerażeniem w oczach.
- Kurwi syn, co my teraz zrobimy!? Zginiemy tutaj! Mówiłem ci!
- Uspokój się... - Odpowiedział niepewnie, wiedząc że to co mówi towarzysz, może być prawdą.
- Mam się uspokoić?! Jak mam się uspokoić?! Kto wie co w tej ciemności na nas czeka! Jedyne co dzieli nas od tego ku*****a to po...
Nagle zapadła ciemność. Obaj towarzysze zamilkli.
- Zapal tą pochodnię! - Wykrzyknął nagle Alf, próbując rozpaczliwie zlokalizować ścianę.
- Już!
Olaf zaczął po omacku szukać jakiegokolwiek kamienia. Nie miał czasu na namyślanie się. Kiedy zlokalizował rękami odpowiedni duży, wyjął w pośpiechu krzemień.
Stuknął parę razy. Działa. Iskry lecą. Szybko wyjął pochodnię i zaczął tuż przed nią obijać o siebie dwa kamienie.
Pierwsza próba... i nic. Druga... trzecia... czwarta... czas się kończył. Usłyszał za sobą jakiś szmer i podmuch wiatru.
Olaf nagle przeklął i walnął z całej siły dwa kamienie, tworząc dużą chmurę jasnych płomyczków.
Pochodnia natychmiast się zajęła. Mężczyzna Z ulgą oparł się o podłoże. Z lekkim uśmiechem dumy wstał i spojrzał na Alfa.
Jednak Alfa nie było. Był tylko on. On i mały promyk pochodni w nieskończonej plątaninie dawno zapomnianych tuneli kopalni...
Przez sam środek, po kopalnianym żwirze ciągnęły się pordzewiałe tory. Panował kompletny mrok i zupełna cisza.
Alf szedł tuż za Olafem, obserwując z niepokojem palącą się w jego ręce pochodnię.
- Tu przynajmniej jest ciepło... - Mruknął, przecierając sobie dalej zmarźnięte dłonie.
- Miejmy nadzieję że szybko opuścimy to miejsce. - Odrzekł Olaf, z uwagą spoglądając na niekończący się korytarz przed nimi.
- Już byłeś tutaj wiele razy. Nadal się boisz?
- Nie zadawaj idiotycznych pytań. Tylko głupcy nie boją się kopalni.
Alf natychmiast zamilkł, odruchowo spoglądając za siebie.
Kopalnie. Niegdyś jeden z największych dowodów potęgi krasnoludzkiej rasy. Dziś - podziemny grobowiec z nigdy nie kończącą się plątaniną tuneli.
Nikt nie jest w stanie zliczyć ile już dusz zaginęło w tym miejscu. Tylko nielicznym szczęśliwcą udaje się je opuścić.
Mijały kolejne minuty. Pochodnia powoli zaczynała dogasać, co zmusiło obu podróżników do przyspieszenia marszu.
Kiedy promyk był już wielkości palca, Olaf podał pochodnię Alfowi, po czym zerknął do torby.
- Ile jeszcze mamy? - Zapytał młodszy, rozglądając się uważnie.
- Jeden... dwa... cholera. Tylko dwie.
- Dwie...? - Zapytał z przerażeniem Alf, odwracając się do brodatego towarzysza.
- Powiedziałem. Dwie.
- Czyli musimy się pospieszyć...
- Cholera, Alf, ty chyba serio powinieneś zostać mędrcem.
Alf tylko pokręcił głową, patrząc jak małe płomyczki na jego pochodni już zanikają. Olaf tymczasem wyjął z kieszeni krzemień, po czym sprawnym ruchem ręki wytworzył parę iskier, które od razu zapaliły drugą pochodnię.
Dokładnie w tym momencie pochodnia w dłoniach Alfa zgasła. Dwójka towarzyszy zaraz potem wyruszyła w dalszą drogę.
Przez następne długie minuty korytarz nie zmianiał się ani trochę. Wydawało by się że nie ma on końca, a ściany zaczynają się powtarzać.
Nagle strop poszybował w górę, a ściany rozstąpiły się na boki. Byli u skaraju jakiegoś wyjścia.
Olaf na chwilkę się zatrzymał. Światło pochodni nie docierało do ścian, co oznaczało że byli w swego rodzaju rozgałęzieniu.
Po chwilowym rozejrzeniu się dookoła, obaj mężczyźni przeszli parę kroków, wchodząc na środek kopuły skalnej.
Domysły okazały się prawdziwe - tunel rozgałęział się tutaj w cztery inne korytarze, z czego jeden był zawalony.
- Pamiętasz którędy teraz...? - Zapytał Alf, patrząc po kolei na wszystkie wejścia.
- Jasne że pamiętam. - Odrzekł drwiąco towarzysz, podchodząc do lewego wejścia.
- Ale jesteś pewien? Byłeś tu dobre dw...
- Możesz być cicho? Takich rzeczy się nie zapomina.
- Ale...
Olaf tylko groźnie spojrzał na Alfa, który od razu zamilkł. Ostatni raz rozejrzał się po komnacie, po czym ruszył niespiesznie za Olafem.
Pochodnia znów zaczynała gasnąć. Brodacz ciężko westchnął i schylił się aby wyjąć kolejną. Alf zatrzymał się, biorąc od towarzysza dogasającą pochodnię.
Minęło parę chwil, ale Olaf dalej nie zapalił kolejnej pochodni.
- Coś nie tak?
- Chol... kur... - Brodacz przeklął jeszcze parę razy, rzucając paroma kamieniami w ścianę koło Alfa. - Kamienie się nie nadają. Czekaj, jeszcze chwilkę to potrwa. Musze tylko znaleźć odpowiedni...
Alf tylko westchnął, odchodząc na parę kroków. Nagle coś błysnęło w ciemności, zapewne odbijając światło pochodni.
Zaintrygowany młodszy wolnym krokiem zaczął iść w tamtym kierunku.
- Cholera, Alf, gdzie ty z tym leziesz? - Zapytał Olaf, odwracając samą głowę. - Nic nie widzę.
- Chyba coś zob...
Alf zamarł. Olaf spojrzał w jego kierunku, po czym wstał i ruszył do towarzysza. Kiedy podszedł, spojrzał na młodszego, a po chwili w kierunku którym on się patrzył.
- O kurwia mać...
Tuż przy ścianie leżał poplamiony krwią sztylet. Dokładnie taki sam jak u tamtych krasnoludów.
To co zszokowało podróżników znajdowało się jednak parę stóp od sztylety, a mianowicie same krasnoludy.
Wszystkie leżały tuż przy ścianie, jakby ktoś je specjalnie tak ustawił. Wszędzie była krew, która nadal wypływała z porozszarpywanych ciał.
Alf nagle się odwrócił i zwymiotował. Olaf złapał się za głowę i przeklął parę razy.
Żaden z nich nie zauważył że pochodnia właśnie dogasała. Kiedy Alf już się pozbierał, odwrócił się do Olafa z przerażeniem w oczach.
- Kurwi syn, co my teraz zrobimy!? Zginiemy tutaj! Mówiłem ci!
- Uspokój się... - Odpowiedział niepewnie, wiedząc że to co mówi towarzysz, może być prawdą.
- Mam się uspokoić?! Jak mam się uspokoić?! Kto wie co w tej ciemności na nas czeka! Jedyne co dzieli nas od tego ku*****a to po...
Nagle zapadła ciemność. Obaj towarzysze zamilkli.
- Zapal tą pochodnię! - Wykrzyknął nagle Alf, próbując rozpaczliwie zlokalizować ścianę.
- Już!
Olaf zaczął po omacku szukać jakiegokolwiek kamienia. Nie miał czasu na namyślanie się. Kiedy zlokalizował rękami odpowiedni duży, wyjął w pośpiechu krzemień.
Stuknął parę razy. Działa. Iskry lecą. Szybko wyjął pochodnię i zaczął tuż przed nią obijać o siebie dwa kamienie.
Pierwsza próba... i nic. Druga... trzecia... czwarta... czas się kończył. Usłyszał za sobą jakiś szmer i podmuch wiatru.
Olaf nagle przeklął i walnął z całej siły dwa kamienie, tworząc dużą chmurę jasnych płomyczków.
Pochodnia natychmiast się zajęła. Mężczyzna Z ulgą oparł się o podłoże. Z lekkim uśmiechem dumy wstał i spojrzał na Alfa.
Jednak Alfa nie było. Był tylko on. On i mały promyk pochodni w nieskończonej plątaninie dawno zapomnianych tuneli kopalni...