Stukot końskich kopyt był jedynym, co zakłócało harmonię starego lasu. W obecnych czasach rzadko zdarzało się, by przy gościńcach zostawiano większe skupiska drzew - trakty prowadzące do miast były okazją do zarobienia dla obrotnych i lubiących ryzyko ludzi. Na każdym odludziu, przez które przechodził jakiś ważny szlak w mig powstawwała gospoda, a po kilkudziesięciu latach - mała wioska. Jak wiadomo, każda osada potrzebuje miejsca i budulca, toteż lasy w mig karczowano i wycinano, przekształcając w pola uprawne. Inaczej się rzecz miała ze starymi, dawno nie uczęszczanymi drogami, a to była jedna z takich dróg.
Na koniu, urodziwej kasztance z łatką między oczami siedział uzbrojony mężczyzna. Wyglądał na osobę w średnim wieku, tuż po trzydziestce. Jasne włosy średniej długości przysłaniały mu nieco wzrok, dlatego odgarniał je raz za razem, drapiąc się przy okazji po zadbanej brodzie z wygolonymi wąsami. Przywdział długą do kolan kolczugę, na którą narzucił bordową tunikę z rozcięciem przód-tył, umożliwiającą wygodną jazdę konno. Do siodła przymocowany został z jednej strony dwuręczny miecz w pochwie, a z drugiej okrągła tarcza z wymalowaną na niej czaplą w locie na bordowym polu.U boku nosił jeszcze jedno ostrze, jednorak.
Parr, bo tak właśnie się nazywał ów rycerz, westchnął głośno, ukontentowany. Lubił przejeżdżać przez las, była to jedyna okazja na odpoczynek od zgiełku miast i osad ludzkich. Przebywanie na łonie natury napełniało go harmonią, tak często niedocenianą przez bardów w ich pełnych patosu opowieściach. Przeżywał swego rodzaju oczyszczenie, dzięki czemu myślał jasno i szybciej rozwiązywał swe problemy. O ironio, humor popsułby mu się w mig, gdyby ktoś kazał zejść mu z konia i przejść choć kawałek ścieżką. Na szczęście od wyruszenia z Ormand częściej wydawał rozkazy niż się ich słuchał.
Zmarszczył brwi. Do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk przypominający do złudzenia szczęk broni. Nie, musiało mu się wydawać... znowu! Tym razem parę razy, jakby wymiana ciosów. Rycerz niechętnie otworzył oczy i sięgnął po dwuraka, wydobywając go z pochwy, tak na wszelki wypadek. Następnie oparł broń o ramię, po czym popędził kasztankę.
Po chwili energicznego, choć nieśpiesznego cwału jego oczom ukazała się czwórka ludzi. Jeden z nich stał w postawie bojowej, a pozostała trójka okrążała go powoli. Z tej odległości wyglądali bardzo niezdarnie, toteż Parr wywnioskował, że nie są to ludzie, którzy mieli styczność z bronią. Stojący w środku mężczyzna wyglądał zgoła inaczej - stał miękko na lekko ugiętych kolanach. Wyglądał na osobę pewną tego, co robi.
Jeden z trójki okrążających mężczyzn rzucił się właśnie na szermierza, machając przed sobą pałką. Ten odskoczył, po czym wykonał wypad nogą zakroczną i wbił broń - teraz Parr widział dokładnie, że to rapier - w ramię przeciwnika. Ten wrzasnął z bólu i odskoczył, upuszczając kij.
W tej samej chwili drugi z mężczyzn zrobił krok do przodu i dźgnął krótką włócznią. Zapewne miał nadzieję, że szermierz nie zauważy ataku, zajęty właścicielem pałki, jednak przeliczył się - właściciel rapiera popisał się refleksem zbijając broń przeciwnika. Następnie próbował odpowiedzieć cięciem po przekątnej, jednak w tym przypadku odległość była zbyt wielka i ostrze świsnęło w powietrzu tuż obok łokcia włócznika.
"Czas się włączyć", pomyślał Parr. To zdecydowanie nie wyglądało na przyjacielski pojedynek, a walkę na śmierć i życie. Póki co szermierz radził sobie nienajgorzej, jednak nawet największy mistrz nie jest w stanie dorównać trzem ludziom, choćby byli nowicjuszami. Wojownik chwycił pewniej dwuraka prawą ręką, zdejmując ostrze z pleców, po czym krzyknął głośno:
- Ejże, panowie, co tu się dzieje?
Cała czwórka obejrzała się w jego kierunku, zdezorientowana. Włócznik otrząsnął się najprędzej i odwrzasnął:
- Nie twój zasrany interes!
Parr uśmiechnął się pod nosem. Wygląda na to, że będzie musiał interweniować - był całkiem rad z tego powodu. Nie chciał jednak nikogo zabić, dlatego chwycił miecz za ostrze okutą rękawicą, mniej więcej w połowie głowni. Następnie popędził konia.
Napastnicy nie mieli szans z wyszkolonym rycerzem. Jeden z nich podbiegł w stronę Parra z zamiarem jego zatrzymania, jednak wojownik zręcznie go wyminął, po czym wziął zamach i uderzył w głowę nieszczęśnika głowicą z olbrzymią siłą. Mężczyzna padł jak długi, całkowicie wyłączony z walki. Pozostała dwójka spojrzała po sobie, po czym czmychnęła w las, zostawiając kompana.
Dopiero teraz konny miał okazję przyjrzeć się szermierzowi. Był to młodzieniec, na oko dwudziestoletni, o oliwkowej cerze i szczupłej, choć umięśnionej budowie ciała. Jego pociągłą twarz okalały długie, ciemnobrązowe włosy. Był ubrany w jasnoniebieską, lnianą tunikę do kolan oraz wąskie brązowe spodnie. U pasa spoczywała jeszcze pełna sakiewka oraz pochwa od rapiera, pięknej i dobrze wykonanej broni nawiasem mówiąc. Był lekko zdyszany, jednak nie wyglądał na przerażonego ani poruszonego tym, co się przed chwilą stało.
- Dziękuję za pomoc, nieznajomy rycerzu. Komu zawdzięczam ratunek? - młodzian spytał, uśmiechając się. Parr wyczuł w jego głosie coś dziwnego, jakby nutkę... ironii?
- Zwą mnie Parr Marick, kawaler herbu Czapla, rycerz Oświeconych.- powiedział z dumą, wypinając pierś. Następnie schował miecz, po czym przełożył nogę przez siodło, schodząc z konia. Zmierzył szermierza od stóp do głów, po czym wyciągnął doń prawicę.
- Z kim mam przyjemność? - spytał.
Uśmiech młodzieńca stał się odrobinkę szerszy, kiedy uścisnął podaną dłoń.
- Jestem Nelias Daravan, żaden ze mnie kawaler ni rycerz. - powiedział zaskakująco wesoło.
Parr popatrzył na mężczyznę podejrzliwie. Nie miał pojęcia, o co chodzi rozmówcy.
W międzyczasie podszedł do ogłuszonego mężczyzny. Kiepskiej jakości broń i podarte ubrania utwierdziły go w przekonaniu, że to zwykły bandzior, polujący na bogom ducha winnych podróżnych. Sprawdził mu tętno, po czym upewniwszy się, że żyje podniósł do góry.
- Całkiem nieźle sobie radziłeś z rapierem, chłopcze. - rzekł - Ta trójka to żadni wojownicy, ale przewaga liczebna nie przemawiała po Twojej stronie.
Podszedł do swego wierzchowca, po czym wyciągnął z juków zwój liny. Najpierw odciął kilka metrów z zamiarem związania rąk i nóg bandyty. Po unieruchomieniu mężczyzny Parr zużył resztę liny, by przywiązać rzezimieszka do juków tak, by leżał brzuchem prostopadle do kierunku jazdy. Skórzane sakwy dodały nieco wygody więźniowi i chroniły go przed kopnięciem czy ocieraniem się o koński bok.
- Oczywiście, dlatego dziękuję, że uratował mnie szlachetny pan przed tak groźnymi przeciwnikami. - odparł Nelias.
Rycerz zaczerwienił się od pochwał. Już gotów był wybąkać, że to nic i że to jego obowiązek, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że szermierz po prostu się z niego śmieje! Charakterystyczny ton głosu w chwili mówienia słowa "groźni" nie pozostawiał żadnej wątpliwości.
- Nie godzi się żartować z wybawcy, panie Nelias! - powiedział ostro - Niewdzięcznością niewiele waść wskórasz. Niektórych ludzi należy zostawić, choćby i niedźwiedź wyżerał im wątrobę!
Uśmiech Neliasa stał się jeszcze szerszy, chłopak ledwie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Fakt, wyżarta wątroba to niesłychana strata! Cóż innego może psuć gorzałka!
- Nie zniosę tego! - Parr nie wytrzymał - żegnam pana, panie Nelias i oby spotkał pan na swej drodze na przykład rzeczonego niedźwiedzia!
Dopiero teraz młodzieniec przestał się uśmiechać, było już jednak za późno: rycerz wsiadł na konia.
- Ależ panie Parr, ja tylko żartuję... - próbował uratować sytuację.
- Niech pan znajdzie lepszy czas i okazję na żarty! - podsumował wojownik, po czym ścisnął boki wierzchowca, ruszając dalej w drogę.
"Co za niewychowana młodzież", pomyślał, nie oglądając się za siebie. Trzydziestodwuletni staruszek.