- A jakże dobrodzieju, znam to miejsce!
Niski, wychudzony mężczyzna skwapliwie kiwał głową, odpowiadając niewyraźnie. Pod poszarpanymi łachmanami widać było brudne, poobijane ciało. Długie, posklejane włosy i nie mniejsza broda potęgowały jeszcze niechlujny wygląd bezdomnego. Największe jednak emocje budził jego gest – wyciągnięta przed siebie ręka, wyraźnie czekająca na datki. Żebrak.
Naprzeciwko owego niechluja staliśmy my, dumnie wyprostowani. Przybyliśmy w końcu aż z Samotni – stolicy Skyrim i jednego z najpiękniejszych miast całej północy. Wszak nie bez powodu została ona opisana w mym przewodniku jako najbardziej zapierająca dech w piersiach. Miasto na skale istotnie robiło niesamowite wrażenie, zwłaszcza skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Te mocarne mury, które zdawały się zdolne do odparcia najpotężniejszych armii świata... I sylwetka Błękitnego Pałacu majacząca w oddali, widoczna z Południowego Traktu...
Jakże inna była Biała Grań! Z racji swego położenia wyglądała na bardziej przysadzistą, była też bardziej rozrośnięta. Często używany w stolicy kamień został tu zastąpiony przez drewno. Lubiłem wygląd tego materiału, sprawiał wrażenie przytulności. Smocza Przystań jednak robiła wrażenie podobne lub nawet większe niż Pałac w Samotni, choć został zbudowany w zupełnie innym stylu. Doprawdy, jest wiele zalet podróżowania...
Potrząsnąłem głową, przerywając rozmarzenie. „Przyjdzie jeszcze czas na rozmyślania”, powiedziałem w myślach. Teraz należało skupić się na obecnej wyprawie. Wyprawie, do której nie byłem skory ani ja, ani mój towarzysz.
Zerknąłem z ukosa na Eylara, wyczuwając w jego rysach zniecierpliwienie. Jasna skóra i niebieskie oczy wyraźnie wskazywały na przynależność mojego przyjaciela do rasy nordyckiej, jego długie włosy miały jednak ciemnobrązową barwę. Zadbane wąsy i broda sprawiały, że delikatne rysy stały się bardziej wyraziste i męskie. Twarz dość szczupła jak na Norda i takież ciało nie były zbyt charakterystyczne wśród pobratymców, co pozwalało sądzić, iż jego przodkowie pochodzili z krain innych niż Skyrim. Eylara nie można było jednak nazwać chudym – całe ciało przez lata wędrówek nabrało krzepy, o czym świadczyły wyraźnie zarysowane pod tuniką mięśnie.
Nord wyraźnie się zniechęcał. Podobnie jak ja, nie miał zamiaru wyruszać z Samotni, nie chciał opuszczać pierwszego od lat miejsca, w którym spędził więcej niż pół roku. Pierwszego, które mógł nazwać domem... Kiedy jednak ten przeklęty elf przyszedł do jego mieszkania, Eylar nie mógł mu odmówić. Koniec końców, przeżył z Amrasem zbyt wiele, wędrował z nim zbyt długo, by po prostu powiedzieć nie. Aldmera łączyły z Nordem zbyt silne więzi.
- To co, dobrodzieju? Parę septimów na jedzonko... – bezdomny uśmiechnął się przymilnie, ukazując rząd zepsutych zębów. Właściwie rząd niepełny, gdyż brakowało mu jednego dwóch siekaczy.
Zacisnąłem usta, obserwując mego przyjaciela wyciągającego z sakiewki kilkadziesiąt złotych monet. Podejrzanie dużo... W następnej chwili pieniądze zmieniły właściciela. Eylar westchnął, w jego wyrazie twarzy było jednak coś dziwnego... Po chwili uważnych obserwacji w końcu zrozumiałem – to był uśmiech. Pieniądze oddane żebrakowi były bowiem własnością wysokiego elfa. Amras oddał mężczyźnie rano swą sakiewkę w celu zdobycia informacji, prosząc jednak o rozsądne wydawanie przeznaczonych na wyprawę środków. Uśmiechnąłem się – złośliwość Eylara nie znała granic.
Nie tylko moja twarz zrobiła się weselsza: bezdomny zawył z radości, chowając pieniądze... w sumie nie miałem pojęcia, gdzie. O dziwo jednak nawet ludzie pozbawieni takich wygód jak sakiewka mają swoje sposoby na przechowywanie oszczędności.
- Pokaż mapę, szlachetny dobrodzieju! – żebrak chwycił za nadgarstek mojego towarzysza, który jednak zdecydowanym gestem odepchnął jego rękę. Z torby przewieszonej przez ramię wyciągnął prostokątny kawałek pergaminu, przedstawiający mapę regionu Biała Grań. Rozłożył ją, pokazując bezdomnemu. Ten wyciągnął brudny palec, wskazując na stolicę włości.
- Tu jest miasto... w dół miodosytnia... i w prawo. Daleko w prawo. Mijamy te góry, co to na szczycie takie wielkie ruiny są. I na końcu w lewo. Tu jest. – powiedział z dumą, wskazując na mapę – Grota Pasibrzucha.
Eylar zamyślił się, widząc punkt ukryty pod paluchem żebraka. Faktycznie, z głównego traktu odchodziła jakaś ścieżka... ścieżka, jakich wiele. Niby nic szczególnego, ale skoro ów biedak tak mówił... warto było to sprawdzić.
Żebrak zaś wciąż mówił, jakby wciąż liczył na kolejny datek. Nieczęsto spotykało się w końcu osoby, które obdarowywały pierwszego napotkanego człowieka sporą sumką.
- Dobrze, że przypomniałem sobie tą nazwę, tato kiedyś mnie tam zaprowadził, zanim zrobiło się niebezpiecznie. A czytać mapy to ja potrafię, byłem kiedyś...
Ale Norda już nie obchodziło czcze gadanie. Wzrokiem pokazał, byśmy odeszli kawałek.
- Warto to sprawdzić. Wróćmy do Amrasa. – powiedział, kierując swe kroki w stronę gospody. Ja zaś jak zwykle zostałem sam, zdezorientowany. Eylar nigdy nie czekał... Westchnąłem, po czym ruszyłem za nim, próbując dogonić mego przyjaciela.