To, co wrzucam poniżej, nie jest do końca spójnym opowiadaniem. Bardziej pasuje do tego określenie wolny strumień myśli zapisany bez konkretnego celu. Fabuły w tym niet, pompatyczności dużo. Może i przekombinowane. Ale w końcu literatura jest nader plastyczną sztuką...
Była z pozoru zwyczajną, młodą kobietą, z wiecznie zaróżowionymi policzkami i delikatną nutą obłędu w oczach. Niska, lekko zaokrąglona tam, gdzie jest to pożądane, z burzą kasztanowych loków i szarymi tęczówkami z łatwością wtapiała się w tłum. Nie potrzebowała poklasku, wyróżniania się, mierziło ją wymuszona ludzka wyjątkowość. Siebie uważała za nudną. Ukrytą w cieniu. Zbyt poważną. Nieciekawą. Ale nie zdawała sobie sprawy z tego, jak pomniejsza możliwości swojego intelektu. I jak łatwo wroga jej odmienność wkradła się do jej mieszkania, sypiając tuż obok demonów z głębin umysłu.
Nie miała przyjaciół. Nie lubiła ludzi. Owszem, znalazłoby się kilka osób, z którymi sympatyzowała, ale nic więcej. Nie żywiła do nich ciepłych uczuć, bo sami byli.. zbyt ciepłymi istotami. Gardząc emocjami nie potrafiła zaakceptować impulsywności i nadaktywnych serc. Pracowała w jednej z wielkomiejskich galerii handlowych, w sportowej sieciówce, mrucząc swoje formułki na temat promocji i rabatów i mimo że patrzyła ludziom w oczy, żadna z ich twarzy nie zostawiła śladu w jej wspomnieniach. Była ślepa... albo raczej zaślepiona. Bo któż zwracałby uwagę na marne, człowiecze istnienia, gdy w domu czekała Ona?
Ona była zimna. Idealna. Metaliczny dźwięk jej oddechu był jak kocie mruczenie, urywany i kojący. Kryła się w ciemnościach dopóki nie zdejmowano z niej perfekcyjnie metaforycznego całunu. Tylko ta nudna, zwykła kobieta mogła ją ożywić delikatnym dotykiem dłoni. I czyniła to raz za razem, wciąż nie mając dość Jej obecności. Upajając się zapachem łudząco podobnym do deszczu wymieszanego z rdzą. Dotykając mechanicznego serca oplecionego kwiatami, bijącego niezwykle cicho i słodko. Dogłębnie.
Oczywiście dziewczyna nie mogła przebywać z Nią stale. Zachowywała pozory stabilności, tak jak my wszyscy... Czytała komiksy, beznamiętnie oglądając śmierci kolejnych bohaterów z nadludzkimi zdolnościami. Piła herbatę z chorymi ilościami miodu, próbując zabić własną gorycz. Usiłowała pochłonąć energię ukrytą w przyrodzie, tę, którą czuje się w momencie, gdy wiatr omiata nam ramiona, rosa swoim językiem wdziera się do ust, a płuca same dobierają ilość tlenu potrzebną do nieprzerwanego śpiewu. Śpiew... Bardzo lubiła śpiewać. Jej głos dałby radę skruszyć szkło, gdyby tylko jej na tym zależało. Nucąc sprawiała wrażenie, jakby była małą, zagubioną dziewczynką szukającą słońca wśród kwiatów. Bardzo mylne wrażenie.
Bo gdy oddychała powietrzem miasta, pełnym pyłu i ludzkiego krzyku, nie zostawało w niej nic z mistyczności. Parła naprzód jak taran. Na ślepo, bez celu, biegła rozpaczliwie przed siebie. Zgubiona gdzieś pomiędzy własnym sercem a popiskującymi trybikami Maszyny. Nie chciała komplikacji, bała się myślenia. Zaskakujące, jak bardzo była inteligentna w swoim ograniczeniu.
Ale czas nie miał litości. Czas, ten sam, który przywiązuje do siebie ludzi i uzależnia ich od siebie, przykuł kobietę do Niej. Stało się. Jej zastygłe serce nagle nauczyło się czuć. Po co?
Być może za karę. Och, miłość bez wzajemności, słodka tortura i znamię młodości.
Wciąż Ją odwiedzała. Rozpaczliwie błagając o choćby jedną iskrę, jeden ruch, jedną kroplę wrzątku. Patrzyła w szklane oczy błyskające kolorowymi światłami, które kiedyś uznała za ideał niedostępności. Były puste.
Nie pozwalała uciec łzom, gdy jej umysł płakał. Uporczywie zdzierała warstwy rdzy własnymi palcami, raniąc je do krwi. Ale to nic nie dawało.
Zapragnęła odnaleźć magię. Magia w miłości, przyjaźni, magia wątłych płomyków świec, one wszystkie były przereklamowane. Jak znaleźć magię między betonową dżunglą, a kwiecistą pustynią? Nie wiedziała. A więc była bezradna. Tak bardzo chciała stać się Maszyną.
Kres cierpień przyszedł bezsensownie szybko. Bez satysfakcji. Po prostu któregoś razu dziewczyna osunęła się na ziemię, głucho uderzając o metalową powłokę Maszyny. Miała wrażenie, że słyszy włączony gramofon, w nieskończoność odtwarzający „If I Had A Heart”. Ale to było złudzenie. Nie było już słuchu, Maszyny, niepotrzebnego uczucia i niezdolnej do odczuwania mechaniki.
Jeszcze jeden, krótki przebłysk świadomości, białe ściany, biały kaftan, biały płyn sączący się z kroplówki.
A potem już tego nie było. Nie było nawet pulsu. A Maszyna obleczona w pióra, kwiaty i swój całun zamarła, czekając na to, co zdarzyć się nie miało już nigdy.