To jest mianowicie wznowiony projekt, który przerwałem kiedyś z braku pomysłów. Od poprzedniego roku piszę powieść (Podróż snu), ale sądzę, że i z tym dam radę. W razie czego wypisywać proszę błędy i ewentualne korekty. Bardzo mi to pomoże.
Wstęp
Zazwyczaj po trzech tysiącleciach ludzkość stoi na krawędzi apokalipsy, która kreuje świat na nowo. Nieliczni przeżywają katastrofę, ale za to widzą kompletnie inny świat. Dawno temu... powstaje kalendarz, który pokazuje dokładną datę i sposób na zakończenie serii cyklicznych apokalips, którego chronią specjalne Boskie ornamenty ukryte w kilku miejscach... przez wściekłych na samych siebie bogów.
Epilog
Epilog
Wszedł do zamku, przez otwarte wrota. Pod nim była lawa, za nim była ziemia, której zbytnio nie znał. Nie czół strachu, czół tylko niepokój. Nagle wrota się zamknęły i bruk ze żwirem zaczął spadać, to się unosił, wytyczając jedną ścieżkę. Podszedł do lewitującej ściany. Dotknął kamienia. Ten zaczął spadać.
-Hmmm... Fajnie. - pomyślał, patrząc na lawę, która jak jezioro pokrywała całą nieodkrytą otchłań na dole
Przed nim stały kolejne wrota. Idąc powoli, bacznie sprawdzając każdy kolejny kamień. Otworzył bramę. Ponure, ciemne, opustoszałe ściany powitały go setką nietoperzy. Zanim przekroczył próg, usłyszał muzykę, szalenie potworną muzykę. Później, zanim na holu, pojawił się w pomieszczeniu z jedną parą drzwi, słabym oświetleniem, który przedstawiał jakąś dziwną, najwidoczniej dawno zapomnianą architekturę. Przygotował miecz, czekając na najgorsze.
-Halo? HALO?! - zaczął się rozglądać i iść w stronę dźwięku
-Halo... Haoo... - odpowiedziało echo
W tym momencie muzyka przestała grać, a on zauważył, że stoi nad przepaścią. Odwrócił się i dostał w twarz z czegoś twardego. Upadając, upuścił miecz, a napastnik zniknął, ukazując kolejną część przepaści. Poczuł coś na plecach. Nagle zaczął spadać. Spadać w nicość.
Rozdział pierwszy
Rozdział – 1
„Runy się budzą, ożywiając strażników...
...Nadchodzi najgorsze, trzeba skarbu bronić...
...Bogowie się biją, zakrywając się chmurami...
...Czas zakończyć szaleństwo nieśmiertelnych” - niektóre ostałe fragmenty z Pradawnej Księgi Proroctw
To był spokojny późny wieczór dnia Deveel, który był i dniem świątecznym, i dniem kończącym miesiąc Braen oraz rocznicą bitwy na rzece Arn'eil. Aprel razem ze znajomymi przebywali w karczmie „Pod zdechłym demonem”, święcąc dzień przy kuflach piwa.
-HA HA HA HA ha ha ha ha!!!... - obudził Aprela Nogfer
-Eeeeeeehhh... stary... - ziewnął Aprel - Nie opowiadaj więcej dowcipów Nogferowi, okej? Miałem taki piękny sen.
-Łał! Ty miałeś sen? Dawaj, opowiadaj. Nie często miewają ci się sny, jak dobrze pamiętam... - walnął kuflem Raaman
-Więcej z wami nie piję. - odsunął swój kufel Aprel, pokazując grymasem, że nie ma ochoty na dalsze rozmowy
-Ale... Co cię ugryzło?
-Wracam do domu. - wstał z krzesła - Mam nadzieję, że Manor odda dziś moje pieniądze. - pomyślał, zasuwając krzesło
Wyszedł z karczmy i poszedł w stronę stodoły, którą kiedyś urządził, a wtenczas koledzy zamówili kolejny kufel lokalnego piwa. Kiedy koledzy pili, Aprel doszedł do stodoły, która zresztą nie była daleko ani karczmy, ani targowiska miejskiego. Siedział długo przy swoim pieńku, który leżał przy palenisku, skrobiąc go powoli nożykiem. W palenisku ogień radośnie wyrzucał ogniki, przygrzewając także kromkę chleba i wodę w garnku. Jak naskrobał już jedno ramię w pieńku, Aprel usłyszał walenie w drzwi. Podszedł i zdjął zabezpieczenia.
-Ktoś ty? - spytał, otwierając
-Aprel? Oślepłeś czy co?
-Manor?
-No, a kto? Mam dla ciebie robotę.
-Wchodź śmiało. Chyba nie zapomniałeś, że tylko ty w mieście potrafisz widzieć w ciemnościach. - powiedział rozglądając się za framugą
Aprel poszedł w głąb stodoły i zaczął przerzucać siano, Manor w tym czasie podszedł do paleniska. Gospodarz wyciągnął kolejny pieniek i położył go koło swojego.
-Od razu muszę ci powiedzieć, że to jest specjalna prośba. - zaczął kolega – Król kazał jakiemuś specjaliście przekazać ten list i tę saszetkę.
-I przyszedłeś akurat do mnie. - wziął list Aprel
-Nooo... a nie jesteś specjalistą?
-Ale nie takim. Nie jestem listonoszem. Sam wiesz...
-Nie! Nie mam zielonego pojęcia. Wszyscy moi znajomi wiedzą, że mam kolegę, co potrafi czmychnąć ze stryczka i zna adresy wszystkich osób od Zemszniętego Drzewa.
-Nie pochlebiaj. To było dawno i nie prawda. Kat zapomniał mi wtedy sznura na kark nałożyć.
-Sam wiesz, że to nie raz było. Poza tym teraz nie zapomniałem o tobie.
-Dobra. Niech ci będzie, a teraz daj mnie tylko to otworzyć. Chcę wiedzieć, co w tym liście jest.
Manor dał mu list, a Aprel jednym szybkim ruchem palca, otworzył kopertę. Co ważniejsze nie naruszył kruchej królewskiej pieczęci. W liście był obrazek, kolejne dwie koperty i kartka.
-Hmmm... Interesujące. Jest na tej kartce napisane, że kurier ma być powieszony. Ten cwany lis wiedział, że ja bym tam poszedł. Drugi list jest do sędziego, a trzeci do kapitana straży w Operfield.
-Operfield? To przecież po drugiej stronie pasma!
-No to mam robotę. - powiedział Aprel rzucając kulkę z dwóch listów do ognia – Masz trochę złota?
-Mam 20 sztuk, a co?
-Oddaj. Nie zapomniałeś o czymś? - powiedział, wyciągając rękę
-A ile wiszę?
-Dokładnie 20 sztuk. - powiedział, patrząc się na rozkładające się listy w płomieniach
-A niech... Trzymaj. - rzucił w Aprela mieszkiem Manor, trafiając w dłoń – Mnie i tak już są niepotrzebne. - poszedł, kierując się do karczmy
Aprel siedział przy ognisku, dopóki nie zachciało mu się wymiotować. Czując, że musi się zwrócić ostatnie cztery kolejki, zaczął robić cokolwiek innego. Najpierw strugał w pieńku, popijając raz po raz gorącą wodą, następnie, kiedy poczuł się gorzej, wyszedł. Jak wrócił, rozgotowaną wodę wlał do dołu obitego deskami na ramach i kamieniami w miejscach, gdzie dotykałby wrażliwszymi częściami ciała. Deski były porządnie wygładzone. Ten dół nazywał swoja „kapliczką”, chociaż używał jej tez do kąpieli. Zawsze, zanim wyjeżdżał, zostawiał ją w „udekorowanym” stanie. Zapalił pochodnię, potem drugą, trzecią i czwartą, ustawiając każdą na rogu. W wodzie ułożył cztery kwiaty, łodygą w stronę dna, ale tak, by płatki kwiatu „siedziały” na wodzie, w odpowiedniej kolejności. Ukląkł. Upuścił głowę. Jego brązowe włosy opadły, zasłaniając mu wszystko poza „kapliczką” i jego białą, grubą, puchową kurtką. Posiada także ciemnoszare (puchowe i grube jak wszystko, co ma) spodnie ze skórzaną osłoną kolan i porządne białe buty. Na kurtce przechodzi pas do pochwy na miecz (pozostałość po wojskowej przeszłości). Patrząc na ostatni, piąty, kwiat, piękną, błękitną orchidee, łza uciekła mu z oka. Orchidea mianowicie była wspomnieniem matki, którą stracił, kiedy był na wojnie przeciwko sąsiedniemu królestwu... Spadła mu łza z policzka, na kwiat. ...Od tego czasu nie miał pojęcia, co się dzieje z ojcem. Nie lubił o tym wspominać. Nie znosił też, kiedy ktoś kpił z jego rodziny. Klęczał tak dobrą chwilę. Później, zmęczony całym dniem zasnął na sianie.
Rozdział drugi
Rozdział – 2
„..., bo przecież bezczeszczenie grobów, nie tylko wielkich i sławnych wojowników, jest ogromnym błędem i ciągnie to za sobą niesamowite konsekwencje!!!” - fragment z przemówienia Joannessa Hidrgrifa, sławnego filozofa Negrfrandzkiedgo
Wszystko, co było mu potrzebne, schował do plecaka. Wyruszył przed świtem. Akurat wtedy zaczął padać śnieg. Wiatr się nasilił, dopiero gdy Aprel doszedł niedaleko bramy. Zanim pobiegł do lasu, sprawdził, czy brama przyrzeczna jest otwarta. O dziwo była, a strażników, o dziwo, nie było. W lesie natomiast było cicho, a wiatr tam nie poruszał takimi ilościami płatków.
-Dobra... Za lasem skręcam w lewo, za gospodą w prawo, następnie za cmentarzem w prawo i za kolejnym lasem powinna być droga, kierująca prawie do Operfield. - przypominał sobie Aprel – Czyli, jeżeli zrobię sobie przerwę, to dojdę tam wieczorem.
Do Operfield doszedł bez większych opóźnień, nie licząc tylko przymusowego obejścia rzeki, która w kilku miejscach zapadła się i przejście w tych miejscach było niezwykle ryzykowne. Operfield było warownią eksperymentalną, której zadaniem było testowanie wszystkich możliwych zaklęć, mikstur, broni i czarów przeciwko nekromantom. Zanim się weszło na dziedziniec, trzeba było przejść przez niewielkie wieżyczki, później przez żelazną bramę, którą trzymały cztery podpory i podwójny kamienny mur. Będąc na dziedzińcu można, było pójść w cztery strony, która każda z nich prowadziła na mniejszy plac albo do sąsiedniej części, albo do budynku użytkowego. Każdy budynek był pięknie dekorowany, jednocześnie dekoracje nie obniżały ich walorów obronnych. Ponadto w każdym budynku było coś w rodzaju „tajnego magazynu”, by w razie wtargnięcia wroga do środka, móc się bronic dłużej niż normalnie. Była tam też kopalnia. Była ona naprzeciwko głównej bramy. Dochodząc do najbliższej wieżyczki, poczuł nieludzki swąd. Z własnego doświadczenia mógł porównać ten smród tylko do zgniłego kota z kotła bagiennej czarownicy i aby się uchronić przed odorem wszedł do wieżyczki, zakładając na twarz swoją chustę. W wieżyczce nie było lepiej. Kilka ciał leżało na schodach, wiele z nich miało dziwnej budowy strzały w ciałach, a i nacięcia na ich ciałach były nie najładniejsze. Na szczycie leżało kilka ciał. Dopiero teraz Aprel zwrócił uwagę na mundury. Zbiegł szybko tam, gdzie leżeli ci strasznie pocięci. Zauważył, że ci na schodach mieli (jako dominującą na mundurach) barwę ciemnozieloną, a ci na szczycie błękitną. Wrócił na górę. Na ścianie wisiała mapa kontynentu z wymalowanymi barwami i wzorami mundurów. Miała wielką dziurę w miejscu, gdzie jakiś kraj zaczynał się na „Ber...”. Wziął miecz od najbliższego umarlaka i wyszedł, bo poczuł całkowity brak zdatnego do oddychania powietrza. Kiedy wszedł do twierdzy, zszokowany, upuścił miecz. Zauważył bowiem, że nikt z około dziewiętnastu tysięcy czterystu, silnych, dojrzałych i zaprawionych w boju mężczyzn (, czyli jakiś duży garnizon) leżało martwych. Szok przeszedł po kilku minutach, pełnych obiektywnych przemyśleń. Wszędzie leżały zwłoki i szkielety, oręż, i kilka dziwnych przedmiotów. Pobiegł do miejsca, gdzie (jak sądził) powinna być najmocniejsza obrona – do zbrojowni. Tam też nie było nikogo żywego. Zdziwiony i zdenerwowany faktem, że nie może się domyślić, co mogło się stać, powolnym krokiem kierował się w stronę dziedzińca głównego. Dopiero wtedy, patrząc na to całe pobojowisko, domyślił się, że to, co zrobiło tę masakrę wyszło z kopalni, przeszło na dziedziniec i skręciło w stronę zbrojowni. Nie rozumiał tylko jak i kto to zrobił. Zbliżając się do kopalni, wziął pochodnię, która paliła się przy stajni. Na progu kopalni przystanął i odwrócił się, kuszony czymś. Naprzeciwko niego stał ktoś, ktoś w biało-czerwonym habicie.
-Okuma, kahla! Akhf afara! - krzyknął nieznajomy
Ziemia się zatrzęsła, a Aprel straciwszy równowagę, zaczął spadać w głąb kopalni, obijając się o schody. Obudził się kilka godzin później, całkowicie zdezorientowany, ze złamaną nogą i stłuczoną lewą ręką. Spojrzał na wejście. Było zawalone. Co ciekawsze, pochodnia nadal się paliła. Wstał z trudem, podnosząc ją. Rozglądając się, szedł powoli, przechodząc z jednego pomieszczenia, do pomieszczenia sąsiadującego. Jedyna myśl jaka była u niego w głowie, to: Gdzie jest wyjście? Błąkał się kilka godzin, mijając kilka razy schody i drabiny. W pewnym momencie usłyszał huk spadających głazów. Skrajnie wycieńczony zemdlał niedaleko wyjścia, które owe głazy stworzyły, krusząc inne i tworząc most w głębi.
Użytkownik CHunter edytował ten post 07 May 2014 - 09:57